„Słowiańskie koszmary” – sny o słowiańskiej grozie

Kiedy ponad rok temu zabierałem się do lektury Krwi zapomnianych bogów – pierwszej antologii słowiańskiej grozy – miałem wiele obaw związanych z tym, czy jej twórcy udźwigną ciężar tematu. Moje obawy częściowo się potwierdziły, o czym mówiłem przy okazji recenzji, w której narzekałem na mocno nierówny poziom opublikowanych w antologii opowiadań. Na szczęście tym razem wydane przez Horror Masakra Słowiańskie koszmary zdają się nie powielać grzechów poprzedniczki. Poziom prezentowany przez poszczególnych autorów jest o wiele równiejszy i trudno mówić tutaj o wpadkach, przez co Słowiańskie koszmary przynajmniej w kwestii przyjemności czytelniczej zdają się być o wiele mniej koszmarne dla czytelnika.

Słowiańskie koszmary to zbiór piętnastu opowiadań napisanych przez szesnastu autorów. Nim jednak do nich przejdziemy, warto na chwilę zatrzymać się przy popularnonaukowym wstępie przygotowanym przez Witolda Jabłońskiego – pisarza, który w zasadzie zainaugurował w Polsce nurt słowiańskiej fantasy. Tym razem autor Słowa i miecza wchodzi jednak w buty literaturoznawcy, po to by spróbować rozprawić się z rozpowszechnionym przez romantyków mitem o rzekomej sielankowości naszej mitologii. W ten oto sposób pisarz niejako przecina wstęgę, otwierając młodszym od siebie prozaikom pole do tworzenie w nurcie słowiańskiej grozy.

W Słowiańskich koszmarach każdy autor snuje swój własny sen o słowiańskiej mitologii. Pierwszym typem tekstów, jakie odnajdziemy w tej antologii są opowiadania wpisujące się w nurt fantasy historycznego. Tak jest w wypadku tekstu otwierającego tom – Żółtych oczach lasu Dagmary Adwentowskiej. Autorka opowiada nam historię rycerza Siegfrieda Haasa, wysłanego wraz z innymi chrześcijanami po zwłoki Lamberta i Romana, dwóch znanych ze średniowiecznych kronik i roczników biskupów. Przywiązany do etosu rycerskiego bohater prędko przekonuje się, że konflikt między poganami a chrześcijanami nie jest tak czarno-biały, jak chcieliby jego zwierzchnicy, a słowiańskie wierzenia to coś zdecydowanie więcej niż zbiór szkodliwych zabobonów. Wielkie uznanie dla autorki za staranne podejście do tematu, które widać szczególnie w warstwie językowej tekstu. Mocne otwarcie tomu!

Do czasów wprowadzanej bezkompromisowo chrystianizacji odwołuje się również w swej Wróżdzie Maciej Szymczak. Czy graf Henryk złamie się groźbą tytułowej wróżdy przepowiedzianej mu przez żercę Myślidara? Czy bohater przejrzy na oczy i dostrzeże, że chrześcijaństwem nie uszczęśliwi miejscowych na siłę? Pytania te pozostawiam bez odpowiedzi, gdyż najprzyjemniejszym sposobem ich poznania jest lektura wspomnianego tekstu. Wprawdzie opowiadanie ustępuje mym zdaniem znanej z poprzedniego tomu Krwi dla bogów tego samego autora, lecz i tym razem Szymczak w udany sposób wczuł się w historyczne realia i w psychikę stworzonych przez siebie bohaterów.

Czasy wczesnego średniowiecza eksplorują również Katarzyna Bromirska i Mikołaj Rybacki, znani bardziej jako muzycy zespołu Percival Schuttenbach. Goście specjalni antologii w podtytule opowiadania informują nas, że stworzona przez nich fabuła została usnuta na kanwie ich albumu o tym samym tytule. Przyznam szczerzę, że muzycy bardzo pozytywnie mnie zaskoczyli i choć nie jestem fanem ich brzmień, to Svantevit oczarował mnie narracją, która jest mroczna i jest w stanie wzbudzić trwogę. Przy opisie niektórych okropieństw dosłownie włos się na głowie jeży i trudno nie dostać gęsiej skórki.

W odmienny sposób do nurtu fantasy historycznego podszedł Piotr Ferens w Cmentarzysku demonów. Autor tworzy swoją fantastykę dookoła kontrowersyjnej hipotezy o istnieniu Imperium Lechickiego, umieszczając ją tym samym na półce, na której powinna znajdować się od dawien dawna. Swym opowiadaniem autor próbuje nam odpowiedzieć na pytanie, jak doszło do zaadaptowania niektórych słowiańskich wierzeń przez chrześcijan. Poprawnie skonstruowane fantasy o starciu ludzkich armii, które uciekają się do demonicznych środków, by przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę.

Ostatnim opowiadaniem rozgrywającym się w czasach historycznych jest Szeptucha Agnieszki Kwiatkowskiej. Tym razem jednak trudno jest powiedzieć, w jakich czasach dokładnie jesteśmy, ponieważ akcja tego opowiadania rozgrywa się jakby poza miejscem i czasem, w nieznanej na wsi, której mieszkańcy borykają się z problemami natury demonologicznej. Złośliwa topielica co roku porywa kolejnego mieszkańca wioski, przez co miejscowy kowal zmuszony jest prosić o pomoc lokalną szeptuchę, która nie do końca zdaje się być osobą godną zaufania.

Kolejna część opowiadań antologii konfrontuje współczesność z odradzającym się światem słowiańskich wierzeń. Pierwszym opowiadaniem zasługującym na wyróżnienie z tej grupy jest Już nigdy nie spadnie tu deszcz Mariusza Orła Wojteczka. Mam słabość do narracji pierwszoosobowych, zwłaszcza gdy są napisane dobrym i charakterystycznym stylem, a warsztatu pisarskiego zdecydowanie Wojteczkowi odmówić nie mogę. Autor ustami bezimiennego bohatera opowiada nam historię pewnej znajomości z kobietą, która była jak burza. Choć zwrot fabularny tej historii jest oczywisty od samego początku, chłonie się ją z niesłychaną przyjemnością.

Niespodziewane spotkania z reprezentantami słowiańskiej demonologii przeżywają również bohaterowie trzech innych opowiadań. W Babie Jadze Anny Musiałowicz pośród leśnych odmętów gubią się Mariusz i Marzena oraz ich córeczka Małgosia. Bohaterowie opowiadania mogą się przekonać, że tam gdzie GPS i telefony tracą swą moc, budzi się słowiańska magia. Zmęczone sobą małżeństwo prędko przekona się, że za jej pozytywne działanie należy płacić wysoką cenę.

Przed trudną próbą staje również Piotruń z opowiadania W pełnym słońcu Sandry Gatt Osińskiej. Spragniony przygód dzieciak podczas rowerowej przejażdżki wbrew zakazowi mamy zapuszcza się daleko w głąb pól, gdzie poznaje bardzo nietypowych rówieśników i ich niebezpieczną opiekunkę. Chwile grozy przeżywa także Marcin Zagała z Dziennika praktyk Grzegorza Kopca. Bohater opowiadania w ramach praktyk zostaje wysłany na wycinkę drzew do drwali karczujących las pod nową drogę. Na miejscu praktykant przekonuje się, że bezmyślne ścinanie drzew budzi gniew leśnych demonów, które próbują obronić swój azyl przed nieprzyjaciółmi. Mimo że wspomniane opowiadania nie zaskakują pomysłem i sposobem poprowadzenia akcji, należy oddać ich twórcom, że dobrze wywiązali się z zadania, tworząc klimatyczne i wciągające narracje.

Paradoksalnie w antologii Słowiańskie koszmary nie brakuje tekstów otwarcie stroniących od grozy, podchodzących do tej całej demonologii w sposób żartobliwy. Kto by się spodziewał, że do tej grupy będzie się zaliczać Marta Krajewska, pisarka znana przede wszystkim z Idź i czekaj mrozów. Autorka tym razem zapomina na chwilę o Wilczej Dolinie, po to by przenieść swych czytelników do współczesnego Krakowa, gdzie odżywają dawne miejscowe legendy. W czasie dodanym to historia cudem ocalałego Franka, który nagle odkrywa w sobie nadprzyrodzone moce. Marta Krajewska w bardzo udany sposób pogrywa sobie z literackimi konwencjami, odwołując się przy okazji do legend o złotej kaczce i zaczarowanych gołębiach. Swojski Franek bez kompleksów podchodzi do stawianych przed nim wyzwań, udowadniając tym samym, że niewiedza faktycznie może być błogosławieństwem.

Innym przykładem żartobliwego podejścia do tematu jest A żeby cię diabli wzięli Krzysztofa T. Dąbrowskiego. W swym tekście autor opowiada nam historię Huberta i jego kota Wikarego, którzy podczas wycieczki do Płocka przeżywają paranormalne tarapaty. Jestem święcie przekonany, że opowiadanie to przypadnie do gustu sporej liczbie czytelników, gdyż styl autora jest unikatowy i mocno humorystyczny. Nie mogę powiedzieć jednak, bym sam zaliczał się do tej grupy, gdyż podczas lektury tekstu nie mogłem uciec przed wrażeniem, że autor przeszarżował z humorem i nadmiar przaśnych żartów zaczął mnie po prostu męczyć. Wiem, że znajdą się entuzjaści i tego typu literatury, a różnorodność w antologiach jest czymś pożądanym, przez co nie zamierzam się pastwić nad tym tekstem, zwłaszcza że od strony technicznej nie mam mu absolutnie nic do zarzucenia.

Słowiańskim koszmarom nie brakuje również śmiałków, którzy słowiańskie wierzenia wplątali w realia futurystyczne. W tym miejscu chciałbym chylić czoła przed Tomaszem Krzywikiem, który w Sepii w bardzo udany sposób przeniósł słowiańszczyznę w nurt fantastyki postapokaliptycznej. Bliżej nieopisana wojna przyniosła przedstawionemu światu zniszczenie, do którego po upływie wielu lat powraca Paweł Sójka, młody doktor historii. Sepia to ponura opowieść o sentymentalnym powrocie do lat dziecinnych i próbie odbudowania przerwanej przed laty więzi z ojcem. Opowiadanie urzeka dusznym nastrojem i wiarygodnym rysem psychologicznym bohaterów, a wplątanie w akcję postaci słowiańskiego płanetnika dodaje historii dodatkowego smaczku. Prawdziwa perełka antologii!

Znacznie mniej udaną próbą literackiego wybiegnięcia w przyszłość jest Najwyższy czas, by naprawić swój błąd Flory Woźnicy. Autorka opowiada nam historię lekarki Wandy, która źle znosi fakt, że mimo rozwoju medycyny pacjenci wciąż umierają. Chęć odreagowania ciężkich chwil w pracy prowadzi bohaterkę do klubu, gdzie daje się przekonać znajomemu do zażycia bliżej nieznanego narkotyku. Nie chcę zdradzać, jakie są skutki tej decyzji i w jaki sposób słowiańskie demony ostatecznie wpływają na życie bohaterki. Powiem tylko, że jakoś trudno było mi się wczuć w klimat tego opowiadania, który miejscami ociera się o kicz rodem z najgłupszych amerykańskich horrorów. Nie o taką masakrę nic nie robiłem…

Do omówienia całości zbioru pozostały jeszcze dwa teksty, których autorzy prowadzą swoistą grę z czytelnikiem. Zacznę od Najodleglejszego wspomnienia Honzy Vojtiska. Znając doskonalę twórczość filmową Davida Lyncha, z odpowiednią dozą ostrożności podszedłem do lektury tekstu autora o pseudonimie „Eraserhead”. Trudno tutaj mówić o akcji, gdyż jedyny reprezentant innego słowiańskiego kraju wciąga nas w nurt narracji sennej, wręcz usypiającej czytelnika, prowadzącej do intrygującego zakończenia. Opowiadanie bardzo specyficzne, przeznaczone zapewne do wąskiego grona odbiorców.

Antologię zamyka Reguła niczego Michała Stanowskiego. Rozpoczęcie tej historii wydaje się na pozór banalne – znany z antyklerykalnego zacięcia dziennikarz wbrew swojej woli zabiera się za kolejne dziennikarskie śledztwo. Tym razem obszarem jego działania będą zamknięte mury klasztoru, gdzie w poszukiwaniu skandalu bohater udaje się pod pretekstem poznania tajemnicy miejscowej nalewki. Czytelnik prędko zostaje wpuszczony w maliny, gdyż akcja opowiadania w pewnym momencie podąża w mocno niespodziewanym kierunku i ma w tym rzecz jasna swój udział nasza ukochana słowiańszczyzna. Uwielbiam takie zagmatwane fabuły, a jeszcze trzeba dodatkowo autorowi przyznać, że dysponuje naprawdę dobrym warsztatem pisarskim.

Całościowo Słowiańskie koszmary należy uznać za antologię bardzo dobrą, nie wolną jednak od pewnych mankamentów. Podobnie jak Krew zapomnianych bogówSłowiańskie koszmary zawodzą pod względem wydania. Wprawdzie tym razem okładka antologii jest bardziej klimatyczna i nie razi szpetotą tak jak poprzedniczka, lecz zastrzeżenia budzi zdecydowanie korekta tekstów. We wstępie Witolda Jabłońskiego brakuje pochyleń przy przywoływaniu niektórych tytułów, zaś w tekstach opowiadań nie brakuje literówek i pozostałości po nieudanym przenoszeniu wyrazów. Przy niektórych stronach widać wyraźnie, że ktoś zbyt pobieżnie podszedł do powierzonego mu zadania.

Na Słowiańskie koszmary składają się teksty lepsze i gorsze, lecz na całe szczęście nawet tych gorszych nie można uznać za jednoznacznie złe, przez co całościowo antologia prezentuje naprawdę wyrównany poziom, a krąg najlepszych mym zdaniem opowiadań składa się z co najmniej kilku tytułów. Zastanawia mnie tylko, czy nie jest krzywdzące klasyfikowanie tego zbioru do gatunku horroru i grozy. Zawarte w antologii teksty zdają się prezentować różne nurty i być może autorom łatwiej byłoby dotrzeć do szerszego audytorium, gdyby dać ludziom do zrozumienia, że nie tylko miłośnicy grozy odnajdą w tej książce coś dla siebie.

W istocie nie każde opowiadanie jest tytułowym koszmarem. Właściwsza byłaby tutaj kategoria nadrzędna względem koszmaru – sen. Sny mogą być dobre i złe, jedne zdają się nam całkiem proste, a inne całkowicie zagmatwane. Są takie, które wzbudzają w nas strach i takie, które trudno jest nam opowiedzieć bez roześmiania się w trakcie. Zresztą, wszyscy jesteśmy zmuszeni snuć własne sny o słowiańszczyźnie. Wiemy o niej tak niewiele, że siłą rzeczy deficyt wiedzy musimy zastępować czuciem. Choć nasza wiedza o wierze praojców ma wiele luk, każdy z nas intuicyjnie czuje ten świat i przetwarza go na własny sposób.


Słowiańskie koszmary
Autorzy: Dagmara Adwentowska, Maciej Szymczak, Agnieszka Kwiatkowska, Anna Musiałowicz, Marta Krajewska, Tomasz Krzywik, Piotr Ferens, Katarzyna Bromirska i Mikołaj Rybacki, Mariusz Orzeł Wojteczek, Honza Eraserhead Vojtišek, Flora Woźnica, Sandra Gatt Osińska, Krzysztof T. Dąbrowski, Grzegorz Kopiec, Michał Stonawski
forma wydania: książka papierowa
oprawa: miękka
rok wydania: 2017
liczba stron: 355
numer ISBN: 978-83-944847-6-7
 
Przejdź do facebookowej strony prowadzonej przez twórców antologii.
 
 
Podobał Ci się artykuł? Rozważ postawienie nam kawy. Utrzymanie strony kosztuje, a nasze treści tworzymy za darmo.
Postaw mi kawę na buycoffee.to