W ciągu paru najbliższych godzin większość z nas wyruszy na zaplanowaną już jakiś czas temu zabawę sylwestrową, na której radosnym tańcom i śpiewom nie będzie końca. Zapewne część ludzi będzie wierzyć w to, że huczna zabawa w towarzystwie głośnej muzyki i wybuchających fajerwerków będzie w stanie zapewnić człowiekowi udany rok. Należy jednak pamiętać, że rodowód zabaw sylwestrowych wyprowadza się od dwóch papieży: Sylwestra I (przewodził Stolicą Apostolską w latach 314-335) oraz Sylwestra II (lata 999-1003). Wedle opowieści ten pierwszy w lochach Lateranu (dawny pałac papieski) zdołał uwięzić Lewiatana, arcygroźnego potwora morskiego utożsamianego z diabłem, który wedle przepowiedni w 1000 r. miał pożreć cały świat wraz ze wszystkimi ludźmi. Osadzenie w 999 r. na tronie Stolicy Apostolskiej biskupa, który przybrał przydomek Sylwester II, jedynie utwierdziło w przekonaniu ludzi, że coś musi być na rzeczy. Minęła jednak 23:59 31 grudnia 999 r., wybiła północ i nic się nie stało. Tłum odetchnął z ulgą, po czym wybiegł na ulice oddawać się beztroskiej i nieskrępowanej zabawie.
Należy pamiętać o tym, że historia o dwóch papieżach Sylwestrach i Lewiatanie to tylko legenda, która rozpowszechniła się względnie późno. Tradycja obchodzenia hucznych zabaw sylwestrowych jest młoda – jeszcze w drugiej połowie XVIII w. w Polsce zwyczaj ten był nieznany, zaś jego upowszechnienie się datuje się dopiero na XIX w. Ta zaskakująca prawda nasuwa człowiekowi jedno pytanie. Skoro przed XIX w. nie bawiono się jeszcze na balach, to w jaki sposób w latach wcześniejszych witano się z Nowym Rokiem? Odpowiedzią na to pytanie są wróżby. Noc przejścia starego roku w nowy uchodziła za czas cudów: diabelskich igraszek, powrotu zmarłych i objawiania się znaków zwiastujących przyszłość. Człowiek skrzętnie korzystał z tej sposobności, by wywiedzieć się, jaka czeka go dola, co przyniesie mu los.
Podania ludu z wcześniejszych wieków wspominają, że dawnemu Sylwestrowi blisko było do współczesnych Andrzejek. Ostatni dzień starego roku przeznaczano na lanie roztopionego wosku lub ołowiu na zimną wodę. Z powstałych zakrzeplin odczytywano rzecz jasna nadchodzące wydarzenia. Z samym laniem wosku lub ołowiu związane były różne rytuały. Ten, kto chciał poznać swą przyszłość, miskę z wodą musiał trzymać na swej głowie, zaś lejący, chcąc zapewnić skuteczność wróżby, musiał zamknąć swe oczy, by zminimalizować swój wpływ na formowanie się figur na wodzie. Co ciekawe, zdarzały się nawet wypadki lania rozpalonego wosku lub ołowiu za kołnierz.
Inną rozpowszechnioną formą wróżenia było rzucanie za siebie buta z lewej nogi. Dokonywały tego kobiety: zarówno panny, jak i mężatki. But upadający noskiem do drzwi zwiastował pannie wyjście za mąż, zaś mężatce – długą drogę. Mężczyźni nie rzucali obuwiem, jednak i oni robili użytek z felernego lewego buta. Chcąc mieć proroczy sen, zakładali oni lewego buta na prawą stopę i tak następnie kładli się spać. Popularną też formą wróżenia było otwieranie śpiewników lub Biblii na przypadkowych stronach i czytanie losowych wersów, które miały w jakiś sposób odnosić się do przyszłości danej osoby.
Na wsiach praktykowanym przez panny zwyczajem było biegnięcie o północy do płotu połączone z pochwyceniem wybranego przez kobietę kołka. Na podstawie jego kształtu wnioskowano o wyglądzie przyszłego męża. Wysoki, niski, prosty, krzywy, szeroki, wąski – to cechy odnoszące się zarówno do kawałka drewna, jak i potencjalnego kawalera. Co więcej, spróchniały kołek mógł zwiastować podstarzałego mężczyznę, zaś sękaty – złośnika. O północy przy wspomnianym płocie każda z panien potrząsała dodatkowo ogrodzeniem, po to by zbudzić któregoś ze znajdujących się w pobliżu psów. Na podstawie pierwszego szczeknięcia wróżono, skąd nadejdzie dany kawaler.
O zamążpójściu wróżono również nad zamarzniętym strumieniem, z którego panny wyciągały garść miałkich kamieni. Wydobycie parzystej liczby kamyków zwiastowało rychłe zamążpójście, nieparzystej – oczekiwanie do co najmniej następnej zabawy sylwestrowej. W wypadku zaplątania się wśród kamyków robaczka lub innego morskiego żyjątka przepowiadano pannie, że zajdzie w ciążę bez wcześniejszego zawarcia związku małżeńskiego. O charakterze męża wnioskowano również w oparciu o źdźbło słomy z domowej strzechy lub spacer z wiadrami pełnymi wody. Kłos z niewymłóconym ziarenkiem oraz rozlanie przez pannę po drodze wody z wiadra było zapowiedzią, że będzie mieć męża pijaka.
Wróżby matrymonialne były dobrym sylwestrowym zajęciem dla panien i kawalerów. Starsze kobiety w tym czasie zajmowały się wypiekiem specjalnych ciast dla zwierząt, a także przygotowaniem specjalnych figurek przedstawiających zwierzęta domowe. Częstowanie zwierząt wypiekami miało na celu zapewnienie im zdrowia, zaś figurki miały być dla nich ratunkiem w wypadku wystąpienia nagłej choroby. Na koniec roku owijano także słomą drzewa owocowe, po to by zabezpieczyć je przed chłodem, zwierzętami i wszelkimi przeciwnościami losu. Bez względu na charakter sylwestrowej zabawy, dzień następny bywa nazywany mianem święta śpiocha. Jeśli jednak ktoś zdoła się wyindywidualizować się z rozentuzjazmowanego tłumu, to dzień Nowego Roku może przeznaczyć na odwiedziny bądź przyjmowanie gości.
Świętowany współcześnie Sylwester to po prostu wigilia Nowego Roku – jeden szczególny dzień, który przyjęto świętować w możliwie najgłośniejszy sposób. Dzień ten można rozpatrywać jako skumulowane w jeden dzień obchody naszych praojców – trwających aż dwanaście nocy Szczodrych Godów, które miały charakter mocno wydłużonego witania nowego roku, zmartwychwstającego cyklu wegetacyjnego. W prawdzie nasi praojcowie nie chodzili na wykwintne bale, jednak bez wątpienia czas świąteczny wykorzystywali również na dzikie tańce i radosne śpiewy. Wierzono dawniej w to, że zrobiony na skraju starego i nowego roku hałas służy odegnaniu wszelkiego „złego”: nie tylko złych demonów, ale też przykrych wspomnień i rozmaitych życiowych bolączek.
Mimo chrześcijańskiego rodowodu i późnego upowszechnienia się tradycji zabaw sylwestrowych, w ludowych obchodach wiele zachowało się przesądów o charakterze pogańskim. Widać to chociażby na przykładzie ludowych przekonań na temat sylwestrowego strzelania. Dziś wielu z nas nie jest w stanie wyobrazić sobie noworocznej zabawy bez fajerwerków. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu zastępowały je pistolety, którymi na słowiańskiej ziemi strzelano chętnie, po to by odegnać całe zło nagromadzone w ubiegłym roku zło. Co ciekawe, wierzono również w to, że strzały te zapewniają urodzaj i zdrowie na cały nadchodzący rok, przez co o północy powszechnie nie żałowano sobie prochu. Powszechnym przekonaniem jest również to, że o północy strzelać należy z powodu nadmiaru nagromadzonej radości. Można zgadywać, co dawni Słowianie wykorzystywali podczas robienia hałasu w czasie Szczodrych Godów, jednak najbardziej prawdopodobne jest tutaj wykorzystanie wszelkiego rodzaju instrumentów: bębnów, gęśli, rogów, a także własnych aparatów artykulacyjnych (śpiewy, krzyki itd.). Z posiadania przepięknych pistoletów słynęli Huculi, których broń niejednokrotnie służyła także za ozdobę. Pistolety były dla nich nie tylko formą obrony, ale też dodającym im splendoru dodatkiem do garderoby.
Na zakończenie warto wspomnieć również, że choć rodowód zabaw sylwestrowych jest względnie młody, to sama idea radowania się końcem roku jest bardzo stara i w pełni uzasadniona. Nasi praojcowie bez wątpienia nie ograniczali się w czasie zabaw szczodrogodowych. Chętnie śpiewali i tańczyli, oddając się w ten sposób rozmaitym szaleństwom w rytm muzyki. Duchowni chrześcijańscy na przestrzeni lat chętnie krytykowali radosne tańczenie i śpiewanie, określając je mianem pogańskich praktyk. W drugiej połowie XII w. w słynnej Księdze Henrykowskiej przestrzegano, że jeżeli te tańce [związane z obchodami dawnego Stada] z pokolenia na pokolenie będą się powtarzały i wejdą w zwyczaj, stanie się to groźnym niebezpieczeństwem zatraty wielu dusz. W prawdzie w kwestii tańca dawni Słowianie preferowali raczej barwne korowody, jednak czy dzisiejsze tańce nie powstały również z podszeptu diabła? Jeszcze w XV w. Stanisław ze Skarbimierza krytykował kobiety, które klaszczą, bawią się, śpiewają i tańczą, czym naśladują pogan. Mimo tego człowiek na przestrzeni dziejów nie wymyślił skuteczniejszej metody wyrażania radości niż właśnie tańczenie i śpiewanie.
W kwestii muzyki słuchanej przez dawnych Słowian warto napomknąć o Bojanie – „wnuku Welesowym„, legendarnym muzyku, o którym wzmiankowano w Słowie o wyprawie Igora. Nic dziwnego, że patrona zimowych zabaw zwykło dopatrywać się w postaci Welesa, który był wszakże nie tylko opiekunem wróżbiarzy (wołchwów), ale też muzyków i poetów. Na podstawie badań archeologicznych można wnioskować, że do robienia hałasu dawni Słowianie mogli wykorzystywać: bębny, gęśle, flety, piszczałki, rytualne rogi, gwizdki, grzechotki, tarła, dzwonki, a także prymitywne instrumenty strunowe. Czasy się zmieniają, jednak pewne przesądy pozostają niezmienne, przez co dziś wielu z nas nie jest w stanie odpuścić sobie sylwestrowej zabawy, wierząc w to, że mogą sobie w ten sposób zapewnić konieczne do prawidłowego funkcjonowania szczęście.
Źródła:
K. Kajkowski, Taniec, muzyka i śpiew w kulturze duchowej Słowian Zachodnich w średniowieczu. Zarys problematyki.
F. A. Ossendowski, Huculszczyzna. Gorgany i Czarnohora.
M. Ziółkowska, Szczodry wieczór, szczodry dzień. Obyczaje, zwyczaje, zabawy.